sobota, 6 grudnia 2014

Mój SPARITUAL na paznokciach

Lakiery do paznokci wegańskiej firmy SpaRitual. Lakiery nie są testowane na zwierzętach i nie mają żadnych składników podchodzenia odzwierzęcego. Gumowa nakrętka oraz ciekawy kształt butelki to cechy charakterystyczne tego produktu. Lakiery nie zawierają toluenu, formaldehydu i kamfory (B3F). 
źródłow: wizaż.pl

Przeglądając lakiery na półce sklepowej  w TKMaxx nie miałam pojęcia, że te firmy SpaRitual mają takie wspaniałe wyżej przytoczone przeze mnie cechy. Dopiero w domu, kiedy włączyłam komputer i poczytałam więcej na temat tej marki, zdałam sobie sprawę, że przez przypadek odkryłam bardzo ciekawą firmę kosmetyczną.Oj ja to mam szczęście! 
W sklepie, lakier SpaRitual przykuł moją uwagę swoją piękną cukierkową barwą a także okrąglutkim kształtem buteleczki. Pękate opakowanie i gumowa rączka-muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z takim cudaczkiem. Musiałam go mieć! 

niedziela, 23 listopada 2014

Szampon Tybetański "Siła i objętość" Planeta Organica

Rosyjskie kosmetyki już dość dawno zawładnęły blogosferą, a przy okazji niecnie skradły moje serce,już podczas pierwszego zastosowania maski drożdżowej, która zachwyciła mnie swoim działaniem i wpływem na moje włosy.. Sprawdziła się ona u mnie rewelacyjnie i tym samym zachęciła mnie do zagłębienia się w temat a co za tym idzie, dalszych zakupów i testowania. Jakże by inaczej!
Wyjazd do Anglii przerwał chcąc nie chcąc machinę kupowania, ale muszę Wam się po cichu przyznać, że  gdzieś w środku  marzę, żeby ktoś otworzył sklep internetowy z rosyjskimi kosmetykami, tutaj  w Anglii, a najlepiej postawił go w centrum miasta, w którym mieszkam, abym mogła szybciutko pobiec między półki z miną trzylatki szukającej ukochanej zabawki. Brzmi śmiesznie? Jednak każdy z nas zapewne ma takie produkt które chciałby ściągnąć do siebie z obcych krajów. Nie wierzę że nie. Będąc w Polsce marzyłam o Soap & Glory. Jestem tutaj, w UK, tęsknię za swobodnym dostępem do rosyjskich kosmetyków. Taka przekorność życia.  I uwierzcie mi, że uporczywie czekam,aż wszelkie moje dotychczasowe zdobycze dobiją do dna a ja będę testowała cuda ze wschodu, jedno za drugim, po kolei...ot tak ciche marzenie gdzieś w środku głowy. Dlatego jeśli ktokolwiek odpowiedzialny za sprzedaż rosyjskich kosmetyków, czyta teraz mój wpis, zapraszam serdecznie do rozwijania biznesu na terenie Anglii, sprawicie mi przepiękny prezent świąteczny... :)

Dzisiejszy gość specjalny, Szampon Tybetański "Siła i objętość" Planeta Organica powoli dobija do dna, w swoich zapasach z polski był jednym z przedostatnich rosyjskich kosmetyków, jakie udało mi się ocalić na tzw. czarną godzinę. Przyszedł więc ten czas, kiedy pragnę podzielić się z Wami  moją opinią na temat tego produktu. Przy okazji jestem bardzo ciekawa, która z Was miała z nim do czynienia.


piątek, 21 listopada 2014

Piątkowy wieczór z Yankee Candle - Honey Glow


Jesień zagląda przez moje okno. I trzeba przyznać, że zadomowiła się u mnie  w pełni. Rozglądam się dookoła i ze smutkiem stwierdzam, że drzewa ograbione z liści wyglądają tak smętnie,  na zewnątrz jest szaro, deszczowo i praktycznie ciemno...Tak, to ta gorsza odsłona tej pory roku. Kiedy zamykam oczy i myślę o niej, widzę jednak kolorowe liście spadające z drzew, słoneczne promienie wpadające do naszego mieszkania, ciepłe barwy pomarańczy i czerwieni, po prostu piękną złotą jesień. Kiedy za nią tęsknię, gdy rzeczywistość próbuje mi zakłócić moje marzenia, biorę woski Yankee Candle i czaruję...a z ich pomocą nie jest to w cale trudne zadanie. Firma specjalnie na tę kapryśną porę roku stworzyła zapach Honey Glow. Według producenta możecie w niej wyczuć nuty miodu i...wody kolońskiej!  Czy aby na pewno?


Kto dobrze pamięta, wosk trafił już do moich ulubieńców miesiąca! Jest niesamowity. Otula mnie w każdym calu ciepłym, słodkawym, ale intensywnym aromatem i muszę przyznać, że choć jest w nim bardzo mało miodu, a więcej męskiej nuty, zauroczył mnie. Zapewne właśnie przez ten drugi pierwiastek, tak bardzo go polubiłam i muszę przyznać, że będzie mi go brakować kiedy się skończy. Jego intensywność sprawia, że już odrobina nasypana do kominka, wystarczy aby zapach rozprzestrzenił się po całym mieszkaniu a co lepsze, utrzymuje się w nim dość długo po tym, jak świeczka przestanie palić się w kominku.

Jeśli kupując wosk, oczekujecie typowego aromatu miodu, zawiedziecie się. Nie wiem czy nazwa nie została zasugerowana po prostu kolorem, który owszem, już bardziej przypomina nasz ulubiony słodki, zdrowy dodatek do herbaty, idealny na przeziębienia i chłodną porę roku.
Słodko - otulająca nuta zachęca mnie zdecydowanie do tego, by zaszyć się pod kocem właśnie  z kubkiem herbaty z miodem, zamknąć oczy i odlecieć w krainę marzeń. Pokój wypełniony Honey Glow zachęca do tego by w nim przebywać i przywraca wspomnienia złotej jesieni.

 Polubiła bardzo tą męską nutę ogrzewającą mnie w chłodne dni. Jeśli i Wy macie ochotę na odrobinę ciepła w listopadowy wieczór, polecam!
A może ktoś z Was miał już styczność z tym zapachem?
Czekam na Wasze opinie.
Jakie zapachy Yankee Candle polecacie na jesień?

poniedziałek, 17 listopada 2014

Barry M The Glitterati Socialite - cukierkowo i słodko

Święta i Sylwester zbliżają się do nas coraz większymi krokami. Poszukiwania nowości lakierowych, które zaciekawiłyby mnie swoimi kolorami i fakturą, nadal trwają i nie zanosi się na to abym miała dość. Ostatnio przy okazji wizyty w SD w oczy rzuciły mi się cukiereczki umieszczone na półce Barry M wchodzące w skład  kolekcji The Glitterati. Swoją przygodę z tą serią postanowiłam zacząć od fioletowego różu o nazwie Socialite, który pojawił się tuż obok Starlet, Fashion Icon, Catwalk Queen, VIP, Rockstar.
Kolor czaruje. Różowo fioletowy odcień bazowy zawiera w sobie kolorowe drobinki, które mienią się przepięknie w buteleczce, zachęcając konsumenta do wypróbowania. Efekt po aplikacji jest moim zdaniem jeszcze lepszy, lakier prezentuj się  ładniej na paznokciach, sprawiając, że świecą się one jak słodkie landrynki.
Socialite nakłada się bez większych problemów cienkim pędzelkiem, należy tylko uważać podczas aplikacji,  gdyż sama konsystencja jest odrobina lejąca i łatwo o przesadzenie na końcach czy o rozlanie  przy skórkach. Polecam zastosowanie dwóch warstw zamiast jednej grubej aby osiągnąć fajny efekt i nie męczyć się czekając aż wyschnie on na naszych paznokciach.
Lakier  nałożyłam na płytkę bez użycia bazy (producent na opakowaniu zaleca jej zastosowanie) i zapewne dlatego po 3 dniach mogłam go  spokojnie zdjąć płatkami z paznokci bez konieczności użycia zmywacza...(!!!) Muszę przyznać, że troszkę mnie to zdziwiło ( a może raczej rozśmieszyło :P) , choć z drugiej strony to dość oryginalne  rozwiązanie osobiście mi bardzo odpowiada, gdyż nie musiałam męczyć się z trzymaniem paluszków owiniętych folią i nie czekałam aż brokat łaskawie się rozpuści (ktokolwiek zna problemy zmywania brokatu, ten wie, o czym mowa).
Lakier moim zdaniem prezentuje się świetnie solo, ale  będzie też bardzo fajnym dodatkiem do manicure, jeśli nie macie ochoty na malowanie każdego paznokcia tym glitterem, tylko na lekkie przyozdobienie innego koloru.
Czy go  polecam? Tak. Lubię od czasu do czasu zaszaleć a jeśli i Wy macie ochotę na odrobinę błyskotek, zajrzyjcie do oferty Barry M. Jestem pewna, że znajdziecie coś dla siebie. Tylko zastosujcie bazę przed malowaniem ;)




środa, 12 listopada 2014

Rzeczy, które rozświetlą Ci deszczowy listopad

Nadszedł kolejny dzień z serii:  wracam do domu i po pracy mam ochotę przykryć się kołdrą i przespać te deszczowe chwile. Gdyby jeszcze w Anglii dawno nie padało, może nie marudziłabym tak na wodę lejącą się z nieba. Ale tymczasem ktoś chyba odkręcił złośliwie kurek i nie zamierza go zakręcić, a ja tylko patrzę na mokre szyby i zastanawiam się, co zrobić, bo naprawdę chciałabym przejść się w normalnych warunkach na długi spacer, zaczerpnąć powietrza po 8 godzinach w zamknięciu na hali. Cóż, aż ciśnie się na język życiowe: BYLE DO WIOSNY! Nie ma chyba nic gorszego niż dopadająca nas jesienna depresja. Nie ukrywam, że sama czasem mam ochotę się jej poddać, ale po kilku dniach wstaję, spoglądam w lustro i mówię sama do siebie: Nie wolno się załamywać, tylko dlatego, że za oknem jest szaro i buro.Zastanawiałyście  się kiedykolwiek o ile atrakcyjniej żyłoby się nam, gdybyśmy miały ograniczony dostęp do internetu i telewizji? Wszystkie ważne sprawy załatwiłybyśmy w godzinę, obejrzałybyśmy ulubiony serial, w domu byłoby posprzątane, ugotowane, podczas towarzyskich spotkać telefony byłby schowane i każdy brałby czynny udział w rozmowie. Muszę wymieniać dalej? Na pewno każda z Was była świadkiem takiego zachowania, albo przemknęło Wam przez głowę, że miałyście tyle planów na cały dzień, a czas uciekł Was między palcami. Po dłuższej analizie doszłyście do wniosku, że to godziny zmarnowałyście przed komputerem i tak naprawdę przykryte kocem nabawiłyście się po kilku dniach braku chęci na cokolwiek...Prawdziwe? Znam wiele takich przypadków.
Postanowiłam jednak przełamać szarą aurę i nastroić siebie jak i przy okazji Was pozytywnie do działania. Zapraszam Was na listę drobnostek - rzeczy, na które warto zwrócić uwagę kiedy za oknem pada i nie mamy ochoty kompletnie na nic. Wszystkie inspiracje pochodzą z mojego Instagrama (swoją drogą uważam że program idealnie pomaga w docenianiu szarej codzienności)


poniedziałek, 10 listopada 2014

Powiało wazeliną? Aloesowa wersja od Vaseline

W pielęgnacji ust najczęściej kieruję się wygodą i sięgam po sztyfty, które potem upycham w prawie każdej z moich torebek, aby zawsze były pod ręką. Największe zimowe mrozy jeszcze przede mną, dlatego ostatnio, podczas zakupów, zainteresowana fenomenem firmy Vaseline w UK, postanowiłam skusić się na wazelinę w zielonym słoiczku z dodatkiem aloesu. Nie chciałam decydować się na nic słodkiego czy różaną wersję, ponieważ nie przepadam za różaną pielęgnacją, dlatego zapewne wybór padł na zbawienną i chwaloną od zawsze moc aloesu.
Dzisiaj na blogu nie będzie więc nic o kolorówce, a tylko i wyłącznie o pielęgnacji, bowiem kultowa wazelina Vaseline Aloe Vera, jest kosmetykiem, który nie barwi warg, a wręcz przeciwnie, upiększa je bezbarwnym kolorem, chroniąc i pielęgnując.


piątek, 7 listopada 2014

Piątkowy wieczór z Yankee Candle - Witches Brew

Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że Halloween już mamy za sobą i bliżej nam do świąt niż dalej,  ale  dzisiaj, korzystając z wolnego czasu, chciałabym jeszcze na moment, przez chwilkę pozostać w jesiennej  tematyce czarownic, czaszek i dyń.
W październiku nie mogłam przejść obojętnie obok Halloweenowej limitowanej serii Yankee Candle . I mimo że nie jestem typem osoby, która obchodzi ten dzień, nie mogłam przejść obojętnie koło wystawy sklepowej i nie  oparłam się nowym woskom, które łypały na mnie zza szyby.  Całe szczęście! Wiele bym straciła! Bo wszelkie nowości u mnie są zawsze mile widziane.
Nie byłabym sobą gdym nie zapaliła jednej ze zdobyczy  podczas zimnego piątkowego wieczoru. Za oknem jest dziś szaro, buro, deszczowo,a  ja z kubkiem pysznej kawy w ręku,  relaksuję się na kanapie, planuję jutrzejszy dzień,  a przy okazji odprężam się przy rozchodzącym się po pokoju aromacie Witches Brew.


wtorek, 4 listopada 2014

Ciate - Kitten Heels

Lakier wpadł w moje ręce dość niedawno i nie mogłam się doczekać kiedy go wykorzystam. Wraz z nadejściem jesieni nabrałam ochoty na soczystą czerwień, a wersja od Ciate, z odrobiną połyskującego złota, przypadła mi bardzo do gustu, pod względem kolorystycznym.
Oprócz czerwieni Rimmela, kolor ten dawno nie gościł na moich paznokciach, nadszedł więc czas na zmiany. Jak tylko pomalowałam paznokcie nowością od Ciate, tak szybko się w nim zakochałam i mam ochotę nosić go i nosić i nie przestawać, bo prezentuje się przepięknie!

Lakier Kitten Heels dostępna jest w buteleczce o pojemności 13,5 ml
Kolor to cudowne połączenie soczystej czerwieni z odrobiną delikatnych złotych refleksów. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to odcień idealny na święta, kojarzy mi się troszkę z ozdobami na choinkę.
Konsystencja nie jest rzadka ani także gęsta, lakier lubi spływać z pędzelka jeśli nabierze się go a dużo. Polecam więc ocieranie o kant buteleczki i nie czekanie z poprawkami, gdyż lubi szybko zastygać, jednak nie na tyle, bym mogła napisać, że bardzo szybko schnie. Na szczęście miałam troszkę czasu by poczekać i nie musiałam się spieszyć, ale nadal po ponad pół godziny, kiedy dotknęłam go niechcący paznokciem, udało mi się pozostawić na powłoce małe wgłębienie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że mało kto wbija perfidnie paznokcie w świeżo co pomalowane paluszki.
Krycie jest zadowalające i dwie warstwy w pełni Was na pewno zadowolą.
Wytrzymałość: u mnie ponad trzy dni w tym dwa pracujące za co ma ode mnie wielkiego plusa, gdyż moja praca dla paznokci, do łatwych nie należy.
Lakier zmyłam bezproblemowo. Polecam przetarcie wacikiem skórek po czerwonym lakierze w celu uniknięcia śmiesznej powłoczki.
Dostępność: https://www.ciatelondon.com/uk/kitten-heels

Znacie lakiery tej firmy? Skusiłyście się już na słodką buteleczkę z kokardką?




niedziela, 2 listopada 2014

Kulinarna niedziela - ach to curry!

Uwielbiam wszelkie dania na pomysł których wpadam, kiedy snuję się w czasie dnia po kuchni starając się wymyślić coś mądrego i smacznego i nagle doznaję olśnienia, otwieram lodówkę, wyciągam z niej, to co mam pod ręką i tworzę! I takie jest właśnie danie, które chcę dzisiaj Wam pokazać. Łatwe w przygotowaniu, nie wymaga zdolności kulinarnych a na koniec okazuje się, że jest niesamowicie smaczne i nie trzeba go zjadać od razu całego, bo spokojnie można je odgrzać później, na kolację, gdybyśmy jeszcze miały ochotę coś tam wszamać. Nic lepszego dla naszych męskich głodomorków prawda?
Nie zamierzam dzisiaj celowo podawać Wam dokładnych proporcji składników, bo to tylko od was będzie zależało, czy macie ochotę na więcej ziemniaków, czy pieczarek, a może ktoś zamiast kurczaka stwierdzi że chce dać wieprzowinę, droga wolna! Ja rzucam pomysł, a jeśli chcecie modyfikujcie go dowolnie, tylko koniecznie dajcie mi znać co wrzuciłyście do garnka, wszelkie pomysły mile widziane!

W moim daniu znalazło się:
- piersi z kurczaka
- pieczarki
- czerwona cebula
- ziemniaki (dobrze jest ugotować je wcześniej
- kartonik pokrojonych w kostkę pomidorów
- przyprawę curry (moja była o poziomie ostrości medium)
- świeży szpinak


Wylewamy na patelnię olej i na rozgrzany wrzucamy pokrojonego w kawałki kurczaka.

wtorek, 28 października 2014

Ulubieńcy października

Witajcie Kochani,
Miesiąc dobiega ku końcowi. Nie mogę uwierzyć jak ten czas szybko leci. Już za chwilkę przywitamy listopad, który mam nadzieję, że na dzień dobry nie przyniesie mi wiele deszczu, bo kompletnie nie mam ochoty na szaro burą jesień, a tym bardziej nie dociera do mnie że Winter is coming! Ciepłe kurtki łypią na mnie z szafy z wieszaka, coraz częściej zastanawiam się nad zamówieniem nowej pary ocieplanych Emu (tzw. antygwałtów dla stóp). Nie mam pojęcia jak ten czas mi przelatuje między palcami. To, że jest ciemno kiedy wstaję, z tym już się chyba pogodziłam, ale fakt, że już za chwilkę tuż po 16, za oknem zrobi się czarno, a ja będę miała znów problemy z dobrymi zdjęciami  na bloga, nie napawa mnie kompletnie optymizmem. Czy i Wy też tak macie, na myśl o zimowych ciemnościach, macie ochotę po prostu zaszyć się pod kocem?
Odsuwam teraz szybko złe myśli na bok, bo i dzisiaj wpadam aby zaprezentować Wam, co ciekawego podbiło moje serce w październiku.


Pierwszą rzeczą jest produkt Original Source. Firmę zapewne doskonale kojarzycie. Bardzo często stosuję ich żele pod prysznic i ostatnio postanowiłam skusić się na żel ala scrub do ciała w wersji zapachowej : drzewo herbaciane. Jest to mój cud miód i malina w jednym...(a raczej herbatka) Zapach oczarował mnie od pierwszego użycia, świetnie pobudza, daje powera do działania. Czy to po męczącym dniu pracy czy o poranku, kiedy potrzebuję rozkleić zaspane powieki. Nie dość że fajnie pachnie, to jeszcze dodatkowo delikatnie złuszcza moją skórę. Kupiłam go przypadkowo w Wilkinsonie. Cena tutaj to ok 1,35 funta.

Kolejną rzeczą jaką chcę Wam przedstawić, niech będzie lakier, o którym pisałam Wam TUTAJ. Red Wine od Calvina Kleina gościł u mnie dość często, praktycznie cały większość miesiąca. Bardzo jesienny odcień, ślicznie się prezentuje zarówno na krótkich jak i długich paznokciach.

Krem do rąk z Cien kupiłam w Lidlu z myślą posiadania czegoś nawilżającego, poza domem, trzymam go najczęściej w samochodzie aby zawsze pod ręką mieć krem który ukoi suchą skórę. Świetnie sprawdza się w formie szybkiego nawilżacza, usuwa suche skórki i wszelką szorstkość dłoni. Idzie zima, temperatury na dworze są coraz niższe, wszelkie odżywienie mojej suchej skóry jest przeze mnie bardzo mile widziane. Kremik polecam.

Pozostając w temacie nawilżaczy wierzę, że masełka do ust od Nivea, zbytnio przedstawiać nie muszę. Zdecydowałam się na soczysto owocową wersję blueberry i polecam ją każdej miłośniczce słodyczy na ustach. Pachnie obłędnie a przy okazji świetnie dba o moje usta. A na jaką wersję się skusiłyście?

Ostatnim z nawilżaczy ciała, jest masło do ciała The Body Shop o zapachu malin. Treściwa formuła, gęsta konsystencja, długo utrzymujący się na ciele słodki owocowy zapach...czego mogłabym chcieć więcej? Moja skóra po zastosowaniu tego kosmetyku jest nawilżona i gładka. Jaka jest Wasza ulubiona wersja masełek z The Body Shop? Lubicie je?

Far Away Gold od Avon towarzyszy mi już od dłuższego czasu  i uwielbiam kiedy znajomi z pracy zachwycają się za każdym razem kiedy jestem nim spryskana. Do tych perfum wracam zawsze wraz z nadejściem chłodnych dni. Świetnie sprawdzają się na co dzień i dodają mi pewności siebie. Zapach jest słodki ale ma w sobie niezwykłą moc którą po prostu uwielbiam. Kupujecie czasem perfumy Avon?

Woski Yankee Candle towarzyszą mi coraz częściej. Muszę się przyznać, że uzależniłam się od nich (dzisiaj kupiłam już kolejne 4, w tym 3 Halloweenowe, znacie?) . Honey Glow, miodowa kompozycja z odrobiną męskiego zapachu...czy jest w nim ukryta woda kolońska? Hmmm...mój chłopak nie używa takich wynalazków, prędzej musiałabym zapytać tatę, ale Brutalem na szczęście mi to nie pachnie hihihi. Jeśli macie ochotę w jesienny wieczór otulić się ciepłym słodkawych zapachem, polecam, zdecydowanie. Swoją drogą dużo dzisiaj u mnie o zapachach. Chyba zwracam na nie dużą uwagę wraz z nadejściem zimnych dni.

Nigdy nie lubiłam odświeżaczy powietrza o zapachu "leśnym". Swoją drogą, kto z Was pamięta czasy kiedy na sklepowych półkach były 3 wersje zapachowe: cytryna, morski i leśny? Na samą myśl o nich przechodzą mnie ciarki. Biję brawa wszystkim osobom, które przyczyniły się do urozmaicenia mojego życia i uratowały mnie przed katuszami. Teraz nie boję się spryskać pomieszczenie odświeżaczem powietrza tuż przed wizytą gości, a Warm Cedarwood nie ma nic wspólnego z lasem, drewnem i nie jest śmierdziuchem. Zapach podbił moje serce, jest lekko słodki, intensywny a ja już przymierzam się do zakupu sprayu do pościeli i świeczki. Aż mnie zemdli tej jesieni!

Znacie przedstawione przeze mnie produkty? Zwracacie jak ja uwagę na zapachy które otaczają Was w czasie jesieni? A może w przeciwieństwie do mnie wolicie nadal wersje zapachowe które przypomną Wam o wakacjach?

Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy.

Ściskam mocno i już uciekam
Buziaki 

poniedziałek, 27 października 2014

Tydzień w zdjęciach #5 spódnica, Honey Glow i Jamie

Listopad tuż tuż, a ja nie mogę uwierzyć, jak ten czas leci mi między palcami. Jeszcze niedawno byłam przecież przerażona faktem nadejścia jesieni, a tym czasem ona rozszalała się za moim oknem na całego. Pogoda dopisuje, trzeba przyznać. Pomijam te kilka szarych i deszczowych dni, kiedy to ktoś bezczelnie odkręcił kurek z wodą i z chmur lała się woda i nie chciała przestać! Na szczęście, ktoś na górze poszedł po rozum do głowy i temperatury wzrosły, a słoneczko coraz częściej zagląda do mnie, do mieszkania i dzięki niemu jestem w stanie podziwiać uroki złotej jesieni w Anglii. Korzystam ile mogę, bo zdaję sobie sprawę, że ten stan w każdej chwili może się zmienić i kalosze czekają w pogotowiu. Odliczam dni do Halloween, ale nie dlatego, że zamierzam świętować, a dlatego iż nie mogę się doczekać kiedy powoli będziemy dopinać wszystko na ostatni guzik, tj kwestię prezentów świątecznych i zaczniemy myśleć co spakować na wyjazd do kraju. Święta w Polsce? To jest to!
Tymczasem zapraszam Was serdecznie na podsumowanie minionego tygodnia dla wszystkich z Was którzy ominęli mnie na Instagramie (@slonku2207)
Korzystając z odrobiny słońca, postanowiłam jak najczęściej sięgać po spódniczkę w towarzystwie rajstop. Cały czas, odruchowo, otwierając szufladę, sięgam po nieszczęsne spodnie, zrzucając oczywiście winę na wygodę. Aby poczuć się bardziej kobieco, narzuciłam na dupkę spódniczkę w kropki i wystrojona jak ta lala paradowałam po mieście. Nic takiego, a jednak działa i wywołało uśmiech na mojej twarzy. Jak często nosicie sukienki/spódniczki?

niedziela, 26 października 2014

Kulinarna niedziela - fantazja z porem w roli głównej

Dodam od razu, że temat nie ma nic wspólnego z "Allo Allo"? Swoją drogą, kto z Was  oglądał ten serial? Pamiętam doskonale, było z nim wiele śmiechu. Oglądałam namiętnie i do tej pory mam w głowie niektóre zabawne  kwestie. Bo jak tutaj zapomnieć Michelle i jej "Słuchajcie uważnie bo nie będę powtarzać, czy  seksowny głos Edith  "Rrrene", nie wspominając już o "Helgo możesz mnie teraz pocałować" w wykonaniu Herr Flick'a. Aż mam ochotę urządzić sobie seans z kilkoma odcinkami!

Wracam jednak do tematu wpisu. Obiecałam Wam już dość dawno przepis  na zupę, która powstała przy udziale pora i mięsa mielonego. W końcu udało mi się znaleźć małą chwilę i od razu tuptam tutaj do Was i tworzę notkę, w sam raz na jesienną aurę. Uwielbiam gorące zupy które rozgrzewają mnie w chłodne wieczory. Wraz z nadejściem jesieni,  jakoś odruchowo sięgam w głowie po przepisy na ciepłe dania.
Zupa, którą dzisiaj Wam zaserwuję,  może do najszybszych nie należy i potrzebuje troszkę uwagi podczas przygotowania jej w kuchni, ale moim zdaniem warto poświęcić jej troszkę czasu, zwłaszcza  jeśli lubicie jeść gorące obiadki z mięsną wkładką. Będziecie zadowolenia i Wasze brzuszki także! Ja na pewno niedługo znowu ją zaserwuję!
Napiszcie mi koniecznie czy kiedykolwiek przygotowywałyście zupę z pora. A może macie inne propozycje na to, co dobrego mogłabym z niego upichcić?


środa, 22 października 2014

Woda oczyszczająca od Avene Cleanance

W pośpiechu mogę zapomnieć wielu rzeczy: śniadania do pracy, kluczyków do szafki, karty od bankomatu, telefonu, torebki, portfela, ba, wieczorem tym bardziej, mogę zapomnieć nakremować stopy przed snem i leżąc już w łóżku wiem, że za cholerę dupska spod ciepłej kołdry nie ruszę. Zmęczona po imprezie mogę zapomnieć włączyć przycisk aby następnego dnia z kranu leciała ciepła woda i najzwyczajniej w świecie włosy trzeba będzie umyć w czymś ala letnim. Mogę zapomnieć naolejować włosy czy zrobić wcierkę (często mi się zdarza) i mogłabym wymieniać co jeszcze mogę, ale jest jedna rzecz, której nie mogę i przede wszystkim nie chcę zapominać. I podejrzewam, że wiele z Was tutaj się ze mną zgodzi, że aby nie zmyć makijażu z twarzy, musieliby wnieść nas nieprzytomne do domu (tzw. dechy) po grubej imprezie i z amnezją następnego dnia dającą o sobie znać porządnym bólem głowy.Przy tym wszystkim, kiedy wracamy zmęczone do domu, czy to po pracy, czy późną nocą, mamy ochotę odświeżyć szybko i sprawnie twarz, zmyć z niej wszystko to, co nagromadziło się przez te kilkanaście godzin, poczuć się znów rześko i wyglądać promiennie.  W dopilnowaniu tego wszystkiego pomaga mi woda oczyszczająca z Avene Cleanance. Czysty przypadek i promocja sprawiły że 400 ml buteleczka płynu wpadła w moje ręce.


sobota, 18 października 2014

Otwieram wino i maluję nim paznokcie

Cześć Kochani,
jesień rozszalała się u mnie na całego, za oknem jest szaro i buro nie wspominając już o tym że czuję się jakby ktoś odkręcił kran z wodą tam na górze, bo ciągle pada i pada i nie chce za nic w świecie przestać, uziemiając mnie po prostu w mieszkaniu. Cóż,taki urok Anglii, a ja jakoś nie mam najmniejszej ochoty na to, aby wychodzić gdziekolwiek, nawet w kaloszach, ot rozleniwiam się, siadam na kanapie i piję ciepłą herbatkę z syropem malinowym i cytrynką, rozgrzewam stopy i modlę się, żeby ten czas jakoś przespać.Coraz częściej towarzyszy mi też taki oto obrazek

środa, 15 października 2014

Mam bzika na punkcie kubków

Kuchnia to jedno z moich ulubionych miejsc w naszym mieszkaniu, zwłaszcza ostatnio, kiedy mam ochotę się odprężyć, podczas coraz dłuższych jesiennych wieczorów. Zaszywam się z drewnianą łyżką zanużoną w garnku i odpływam...Przynam się Wam szczerze, że  osobiście nie potrzebuję wiele do szczęścia. Gdzieś jednak po cichutku kiełkuje we mnie małe marzenie. Chciałabym  żeby nasza kuchnia była ciut większa, nie wspominając już o tym, że pragnę takiej, która pomieściłaby cudną "wyspę"  na środku, miała wielkie drewniane blaty, duże okno przez które wpadałoby życie do naszego świata i miejsce na wiele nowych gadżetów. Wchodziłabym do niej rano z przyjemnością, włączała ekspres i czekała aż będę mogła usiąść na krześle i wypić świeżą i gorącą kawę, bez pośpiechu, planując dzień. Zejdźmy jednak na ziemię. Upadek jest mocny. Niestety, na razie muszę pogodzić się z faktem posiadania małej powierzchni do popisywania się moimi zdolnościami kulinarnymi. Brak miejsca ma także wpływ na to, że muszę bardzo uważać kiedy planuję zakupy akcesoriów kuchennych. Nie miałabym gdzie ich magazynować. Naprawdę. Kilka szafek to maksimum na co mogę liczyć w malutkim mieszkanku. Anglicy często nie myślą o wygodzie a przede wszystkim daleko im do naszych innowacyjnych rozwiązań. Poza tym oni nie przejmują się porządkiem. Ba! Większość z nich nie zastanawia się nawet nad tym by zabrać się za gotowanie. Dodatkowym ograniczeniem miejsca jest wszęchobecna pralka, która nie wiedząc czemu, w każdej angielskiej kuchni stać musi. I kompletnie tego nie ogarniam, bo z jednej strony mamy nieuporządkowanych i niezorganizowanych brytyjczyków, a  po drugiej stronie barykady przypominamy sobie sklepy z milionem gadżetów i akcesoriów, pięknych, kolorowych i krzyczących z półek : KUP MNIE!

poniedziałek, 13 października 2014

O tym jak HERBALISM zawładnął moją twarzą - LUSH

Jeszcze niedawno patrzyłam z zazdrością na wszystkie kosmetyki Lusha które mogłam wypatrzyć na Waszych blogach. Wielokrotnie obiecywałam sobie, że po przylocie do Anglii, od razu zamówię małe co nieco wprost z dostawą do mojego domu, ale ciągle albo nie było okazji, albo było szkoda mi pieniędzy albo po prostu w zasięgu moich rąk pojawiło się coś innego. Teraz, po namyśle nie żałuję, że w moim mieście nie ma sklepu stacjonarnego tej marki, bo zapewne totalnie bym zbankrutowała i popadła w zakupoholizm, a mój chłopak wystawiłby mnie z bagażami poza dom i tyle bym go widziała. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie czekała na odpowiedni moment. Nazywam to tak zwanym czajeniem się na lisa. Cierpliwie odwlekałam w czasie zaciekawienie i fascynację aż w końcu nadszedł ten dzień, dzień testu i sądu ostatecznego, sprawdzian dla mnie i mojego portfela...:)

piątek, 10 października 2014

Fantazja o tortilli

Witajcie Kochani,
przepraszam za krótką ciszę, ale mam za sobą zalatany tydzień i przede wszystkim odwiedziny mojej przyjaciółki. Kompletnie więc odcięłam się od strefy blogowej, same na pewno rozumiecie dlaczego.Jednak wracam, już jestem i na dzień dobry zapraszam na kulinary wpis. Dawno nie dzieliłam się  z Wami tym co jemy, a ponieważ dobrze zjeść lubimy, to coraz częściej staram się uchwycić telefonem przygotowywanie danie.
Dzisiaj zapraszam na tortille z kurczakiem i warzywami.


Nie będę Wam pisała gramaturgii bo zapewne każda z Was dostosuje porcje do swoich wymagań

Piersi z kurczaka kroimy w kostkę, doprawiamy przyprawą do kurczaka i smażymy na oliwie


Kiedy mięso się już podsmaży, dodajemy pokrojoną cebulę, paprykę,pieczarki,pomidora


Dodajemy kukurydzę z puszki

Na patelnię dolewamy wodę i koncentrat pomidorowy i wszystko dokładnie mieszamy. Dusimy aż warzywa zmiękną a sos się zredykuje


Na placku tortilli układamy pokrojoną sałatę i dokładamy sos, ścieramy na wierzch żółty ser,całość zawijamy i podpiekamy na patelni





Lubicie tortille ? Jakie nadzienie polecacie?

:)

poniedziałek, 22 września 2014

Wygoda idealna na jesień/ check shirt

Kilka dni temu udało mi się przejrzeć część mojej garderoby i dokopać do ulubionej koszuli w kratkę, którą sprawiłam sobie chyba dwa lata temu w Reserved. Pamiętam z jakim zacięciem szukałam idealnej w wielu sklepach aby w końcu trafić na tą ulubioną, czerwoną, bez zbędnych dodatków, w lekko roboczym stylu. Uwielbiam luz i wygodę, a czerwono czarna kratka idealnie kojarzy mi się z jesienią, dlatego wczoraj, podczas weekendowego spaceru postanowiłam wykorzystać ten wzór w mojej stylizacji. Boyfreindy i dzianinowa koszula to może nic wielkiego, ale ja czuję się idealnie w takim zestawie. Dajcie znać, czy lubicie takie połączenia :)








koszula - Reserved
boyfriendy - Primark
buty - Top Shop
zegarek - Michael Kors
okulary -Ray-Ban

wtorek, 16 września 2014

OPI A Definite Moust - Have NL M56

Do zakupu lakierów OPI "zabierałam się " dość długo i nigdy nie mogłam się zdecydować, od jakiego koloru chciałabym zacząć. Zawsze w Polsce wydawały mi się zbyt drogie,poza tym nie miałam do nich stacjonarnego dostępu a kiedy miałam ochotę ponosić OPIaczka na paznokciach wybierałam się do mojej kosmetyczki. Kiedy jednak wypatrzyłam ofertę TK Maxx i na półce w oczy rzuciło mi się  różowe cudo OPI za 3 funty, nie mogłam się oprzeć i nie skorzystać. I nie żałuję!
Początkowo obawiałam się. Miałam złe doświadczenie z razistą pomarańczą OPI, tuż  po jednej z wizyt w salonie i  obawiałam się, że tym razem może być tak samo. Pamiętam, że tamten lakier, podczas zmywania doprowadził mnie do szału. Bijąca po oczach pomarańcz niczym z kamizelki ochronnej schodząć z paznokcia obklejała nie tylko wacik, ale przy okazji wszystkie palce i skórki dookoła, na dodatek była bardzo nietrwała i chyba nie wytrzymała nawet 3 dni. Mimo to, zaryzykowałam i tak jak napisałam wyżej, nie żałuję swojej decyzji.

A Definite Moust - Have jest pięknym wyrazistym różem o satynowym wykończeniu. Patrząc na niego od razu przypominam sobie wakacje, sama nie wiem dlaczego taki odcień kojarzy mi się z letnią porą.
Lakier Świetnie rozprowadza się na płytce, nie smuży, jedna warstwa idealnie pokrywa powierzchnie paznokcia, sprawiając, że spokojnie mogę  zaliczyć go do tych w stylu emergency, czyli : chwytam, maluję i zaraz wychodzę, bo paznokcie są szybko suche i nie potrzeba męczyć się z dwoma warstwami lakieru. Podkreślam, że jest to tylko opcja na wypadek gdybyście musiały szybko wyjść z domu a chcecie mieć ładnie pomalowane paznokcie. Jedna warstwa jest bowiem bardzo nietrwała i na pewno już wieczorem zauważycie obdarte delikatnie końcówki.
Kiedy jednak macie więcej czasu, polecam poświęcić mu troszkę czasu i zdecydować się na dwie warstwy i top coat,  a na pewno nie będziecie chciały sie z nim rozstać. Na paznokciach u stóp wytrzymał niesamowicie długo. Polecam w 100 %. A teraz zapraszam do oglądania :)








Lubicie lakiery OPI? Jakie kolorki polecacie? Czekam na Wasze komentarze

niedziela, 14 września 2014

JEANS & BLUE

Kochani, wybaczcie tą małą przerwę i brak regularności w pisaniu notek, ale życie codzienne pochłania czasami wiele mojej energii.  W takich chwilach zawsze powtarzam, że możecie mnie znaleźć częściej na Instagramie, który nie ukrywam, też ostatnio pochłonął mnie całkowicie. Uwielbiam wiedzieć, co się u Was dzieje, wymieniać się komentarzami, obserwować jak mijają Wam dni. Serdecznie zapraszam każdego  Was na mojego Insta. Link znajduje się w prawym pasku bocznym bloga.
A teraz do rzeczy. Dzisiaj post troszkę inny niż zwykle, bo postanowiłam przedstawić Wam mój outfit. Jeśli chodzi o zestawy, to uwielbiam zwyklami, wygodne rozwiązania które świetnie sprawdzają się na co dzień. Pogoda dzisiaj dopisała, ale lekkimi rajstopami i jeansową koszulą z długim rękawem, postanowiłam wpisać się w jesienną aurę. Nie da się ukryć, że słonecznych dni jest coraz mniej, dlatego pozostawiłam na paznokciach odrobinę "nadmorskiego bluesa". Pamiętacie? Jeśli nie odsyłam Was TUTAJ . Kolor idealnie skomponował się z turkusowym portfelem, prezentem urodzinowym, który dotarł do mnie pocztą w Polski, jako prezent urodzinowy od moich cudownych przyjaciółek.
Mam nadzieję, że całość Wam się spodoba. Od czasu do czasu popatrzycie tutaj na moją buźkę, co Wy na to?










KOSZULA: Tally Weijl
SPODENKI: H&M
BUTY: Top Shop
PORTFEL: Stradivarius
OKULARY : Ray Ban
ZEGAREK: Michael Kors
BRANSOLETKI : Primark