sobota, 30 sierpnia 2014

Ulubieńcy sierpnia


Cześć Kochane! Nie mogę ciągle uwierzyć że to już koniec sierpnia! Ten miesiąc minął mi szybciej niż którekolwiek ostatnio. Najbardziej zasmuca mnie fakt, że lato o nas zapomniało (bynajmniej u mnie) i czuję nadchodzącą jesień. Zaczęłam rozglądać się za kurtkami, ciepłymi swetrami i botkami a tak naprawdę nie nacieszyłam się jeszcze japonkami, krótkimi spodenkami i neonowymi lakierami do paznokci. Tymczasem pogoda zmusza mnie do powrotu w szarości czernie i beże i chcąc nie chcąc muszę się z tym pogodzić. Obiecuje że dodam tutaj moją jesienną wish listę. A tymczasem zapraszam Was na mój kolejny wpis podsumowujący sierpień. Pisałam już o denku a teraz zapraszam na ulubieńców 8 miesiąca w roku. Jesteście ciekawe co zwróciło moją uwagę? Zapraszam do lektury !
Avene Cleanance woda oczyszczająca jest moim hitem tego lata. Nie mogę z niej zrezygnować w mojej codziennej pielęgnacji. Kupiłam ją w Bootsie korzystając z promocji i mam nadzieję że takich Sale będzie jeszcze wiele bo produkt jest naprawdę godny uwagi i chcę zatrzymać go przy sobie. Wodą Avene oczyszczam twarz po przebudzeniu, kiedy jestem w domu po pracy a także zmywam nią lżejszy makijaż. Nie podrażnia, nie uczula, nie zostawia zaczerwienień i co najważniejsze nie szczypie w oczy. Nie nadaje się do zmywania makijażu ale do takich rzeczy jest mi jej nawet szkoda. Świetnie tonizuje i odświeża i przygotowuje twarz do codziennej pielęgnacji.

Mleczko do mycia rąk z The Body Shop to hit zarówno mój jak i mojego chłopaka. Pachnie intensywnie (hmmm....podobno zawiera wyciag z olejka cannabis czyli z nasion marihuany), typowo dla tej serii. Kto z Was miał krem do rąk ten wie co mam na myśli. I o ile nie polubiłam sie z produktem do nawilżania dłoni, to mleczko do mycia podbiło moje serce. Zapach jest mniej intensywny, nie drażni mnie tak jak w przypadku kremu, a sam produkt fajnie oczyszcza dłonie. Skóra nie jest tempa w dotyku jak po zastosowaniu zwykłego mydła. Konsystencja mleczka jest miła i przyjemna dla skóry.  Polecam jeśli szukacie fajnej odskoczni od codzienniaków w żelu.


Squeeky clean - Żel w cudownym pinkowym cukieraskowym opakowaniu wyhaczyłam w Poundlandzie. Troszkę trąci tutaj podróbkami Soap & Glory sle alesą one tak wszechobecne w Anglii że nie mogłam się nie skusić. Żel za funta? W takim cukierasku? Ja nie kupię? Wiadomo że kupię! I nie żałuję. Pachnie cudownie, owocowo i słodko jednocześnie i ma świetny różowy kolor i gęsta konsystencję. Jest jak rozpuszczone landrynki upchane w jedną tubę. I na dodatek jest super wydajny. Zapach mógłby się utrzymywać troszkę dłużej na skórze ale jak na produkt z wszechobecnego "Funciaka" jestem zdecydowanie na tak! Myć myje i to najważniejsze.

W kolorówce u mnie jak zawsze skromnie, bez większych szaleństw. Dwie rzeczy zwróciły moją uwagę. 
Pierwszą z nich jest biały puder matujący z Essence. Ratuje mnie każdej sytuacji. Idealnie kamufluje problematyczne sfery i ratuje mnie przed błyskiem. Biały transparentny kolor fajnje dostosowuje się do mojej cery i zawsze mogę na niego liczyć. Znalazłam dwa małe minusy które jednak nie mają wpływu na jego działanie. Opakowanie mogłoby być lepszej jakości a sam produkt troszkę za bardzo się osypuje kiedy nabieram go na pędzel. Podkreślam że nie ma to jednak wpływu na efekt końcowy czyli brak błyszczenia się na nosie i czole a na tym mi zależy dlatego puder znalazł się na mojej sierpniowej liście.
Z czystej bieli przejdźmy do ostrego neonowego różu. Wybór padł na szminkę Superstay lipstick z Maybelline w kolorze Neon Pink i nie żałuję. Daje matowe wykończenie (nie polecam jej więc osobom, które mają usta podatne na wysuszanie) i ma dość tępą konsystencję. W moim przypadku sprawdza się jednak znakomicie. Utrzymuje się niesamowicie długo na ustach. Mogę jeść, pić wiem, że nie musze jej poprawiać, wszystko jest na miejscu. Z 14stoma godzinami producent na pewno przesadził, ale trwałość jest zaskakująco dobra i jestem z niej bardzo zadowolona. W sumie dzięki niej przekonałam się do intensywnego różu i jestem pewna, że zagości u mnie na dłużej!


Z dodatków poza kosmetycznych chciałam dorzucić wosk Yankee Candle Child's wish. Przeczytałam gdzieś, że istnieje liczba ludzi którzy wogóle go nie czują. Nie jestem tak w moim przypadku.  Uważam że zapach jest bardzo delikatny i przypadł mi niesamowicie do gustu. Nie wiem czy tak pachną marzenia dzieci, ale podejrzewam, że producent chciał dać nam do zrozumienia, że są bardzo lekkie, troszkę pachną trawą i malutkimi kwiatuszkami. Jeśli spodziewacie się czegoś intensywnego,to niestety zawiedziecie się na nim, ja jednak jestem na tak. Bardzo na tak. 


Spodobały Wam się moi ulubieńcy? Co znacie? 
Co znalazło się w Waszych?:)
Gotowi na wrzesień?

środa, 27 sierpnia 2014

Się zużyło i skończyło w sierpniu !

Hejka Kochani! Witam Was serdecznie! Dzisiaj zapraszam na projekt denko! Troszeczkę rzeczy mi się uzbierało, więc od razu zabieram się do opowiadania.

Zacznę od produktów do ciała:

1. Balsam Garnier z masłem kakaowym podbił moje serce konsystencją, zapachem i działaniem. Moim zdaniem jest po prostu super! Głeboko nawilżający, ciało pachniało  przepiękniedzięki niemu, było później świetnie nawilżone.Miał super konsystencję, szybko wnikał w skórę, nawilżał ją i odżywiał na długo, świetnie poradził sobie z suchą skóra moich nóg. Na lato dla niektórych może okazać się za ciężki, ze względu na konsystencję oraz zapach, ale dobrze że piszę o nim teraz, kiedy nadchodzi jesień, bo jest to naprawdę świetny produkt w sam raz na chłodniejsze dni.Bardzo go polubiłam. Garnier jest łatwo dostępny więc chciałabym wypróbować inne wersje z tej serii.

2. Avon uniwersalny krem rodzinny w edycji świątecznej 
- ładnie pachniał, był wydajny, niestety bardziej lejący niż gęsty.  Lekki puszysty krem przy którym nie musiałam się zbytnio namęczyć.Nie robił nic specjalnego, ale był mega wydajny (widać, od  świąt go męczyłam) i nadawał się idealnie w sytuacjach kryzysowych, kiedy brakowało czegoś lekkiego do zniwelowania uczucia ściągnięcia skóry. Stosowaliśmy go wspólnie z moim Sz. i jemu nawet przypadł do gustu. 

3. Żel pod prysznic z Lidla Cien Destination Marrakesh - cóż mogę napisać o żelu pod prysznic? Kupiłam go zachęcona ceną (ok 79 p.) i nie zawiodłam się. Wydajny, ładnie pachniał, dobrze się pienił i przede wszystkim mył. Nic szczególnego nie zauważyłam, więc próbuję dalej...:)

4. Cooling body gel z Safiry to must have w naszym domu. Ta chłodząco kojąca maść w smurfnym kolorze jest niesamowita! Pachnie mocno mentolem, więc uwaga na oczy! Od razu po zastosowaniu myjemy ręce wodą z mydłem, aby uniknąć zatarcia oka i uciążliwego szczypania. Żel jest cudownym rozwiązaniem w sytuacjach pourazowych. Stosował go mój Sz. poobijany po meczu, używałam go ja po ciężkim dniu w pracy czy urazie kolana, zawsze spełniał swoje zadanie kojąc i chłodząc obolałe miejsca. PS: uwaga na pościel i  ubrania! Poczekajcie aż żel wchłonie się w skórę bo ma tendencję do barwienia.

5.Nivea stress protector antyprspirant  - o nim wspominałam w ulubieńcach lipca. Moim zdaniem jest o wiele mniej wydajny niż spraye z Garniera, ale nie przeszkadza mi to kompletnie i wiem, że na pewno do niego wrócę bo jest o wiele lepszy od tych z wymienionej przed chwilą firmy. Polecam! Świetnie pachnie i sprawdza się w wielu sytuacjach kryzysowych.

Przechodzimy do włosów i tak:

6. The Body Shop Banana Shampoo. Mam mieszna uczucia, naprawdę. I chyba będę przy nim troszkę bardziej narzekać niż go chwalić. Po pierwsze mimo ulubionej szaty graficznej The Body Shop, pytam się: kto wymyślił tak twardą nieporęczną butelkę z której tak trudno wydobyć szampon zwłaszcza mokrymi rękami? Po drugie, troszkę pozytywniej, to muszę przyznać, że produkt ma boski zapach, tak jak suszone banany z dodatkiem cukru. Duuuużą ilością cukru! I utrzymuje się cudownie długo na włosach. Jednak ja nie zauważyłam, aby specjalne działał, miał super oczyszczać i zapewniać blask moim włosom. Mimo dodatku puree z banana i miodu nie dostrzegłam nic szczególnego, a poza tym mam wrażenie, że podrażniał i wysuszał mój skalp a co z tym związane włosy przetłuszcały się bardzo szybko. Nie przypadła mi także do gustu jego gęsta konsystencja. 

7. Jak pamiętacie za pewne szampon Barwa Ziołowa ze skrzypem polnym nie podbiła mojego serca. Jeśli nie, to podpowiadam że o skrzypowej suszy pisałam  TUTAJ. Opakowanie wyrzucam z uśmiechem na ustach i obietnicą: nigdy więcej!

8. Batiste cool & crisp fresh - jestem wielką fanką suchych szamponów tej firmy,rewelacyjnie  ściągają nadmiar sebum i tą okropną tłustą powłokę z głowy. Przy braku czasu jest to bardzo dobre rozwiązanie aby szybko poprawić wygląd włosów. Idealnie sprawdza się w podróży. Wiadomo że stosowałam go w sytuacjach awaryjnych, a nie na co dzień. Bardzo polubiłam tą wersję za lekki zapach, dodawanie objętości moim włosom. Wielki plus daję za małą ilość talku a co za tym idzie nie  zostawiał takiej wielkiej białej powłoki jak inne z którymi miałam styczność. Genialna sprawa nawet jak mam czyste umyte włosy! Warto spryskać, wyczesać i od razu są badziej uniesione u nasady. Polecam!

A na koniec co nieco o twarzy
9. Mleczko do demakijażu z Olay świetnie sprawdziło się w przypadku oczyszczania twarzy. Nie stosowałam go do oczu, ponieważ nie lubię zmywać makijaż tego typu produktami. Ma fajny lekki zapach, idealnie sprawdza się w przypadku zmywania  pudrów, podkładów i kremów BB. Ładnie odświeżało buzię, nie pozostawiało uczucia ściągnięcia skóry, i zgodnie z obietnicą nawilżało.

10.O toniku Mythos pisałam w moich ulubieńcach lipca i jak dotychczas zdania nie zmieniłam. Ciekawy produkt, serdecznie polecam!



Jak widzicie troszkę się tych "zdenkowanych" produktów nazbierało. Jestem bardzo szczęślia że mogę opróżnić moje szuflady i wyrzucić to wszystko i zacząć zbierać nowe opakowania. Dajcie mi koniecznie znać czy stosowałyście ktoryś z wymienionych produktów i jak się u Was sprawdził. Podzielmy się wspólnie opiniami i doświadczeniami.
Pozdrawiam Was serdecznie i czekam na Wasze wpisy
Buźka!


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Leniwo i deszczowo u mnie...Lazy Day Routine

Cześć! Witam Was serdecznie! Dzisiaj Lazy Day Routine. Postanowiłam napisać notkę w stylu popularnego Tagu, ze względu na wolny poniedziałkowy dzień. W Anglii jest tzw. Bank Holiday i chciałam skorzystać z chwili czasu i przygotować dla Was ten wpis, który bardzo przypadł mi do gustu, kiedy oglądałam go na Youtubie. Filmiku nie nakręciłam, ale robiłam zdjęcia i mam nadzieję, że i taka forma się Wam się spodoba. Osobiście mi taka szybka relacja w ciągu dnia sprawiła wiele frajdy i była świetną zabawą. Aura dzisiaj nie dopisywała, od rana za oknem towarzyszył mi deszcz, dlatego wylegiwałam się w łóżku jak mogłam najdłużej. Ze względu na pogodę oraz rodzaj dnia, proszę nie spodziewać się wyszukanego makijażu oraz ubioru, wszystko będzie utrzymane w lekko leniwym, lżejszym tonie. Chciałam Was wprowadzić troszkę w mój świat, od podszewki, bez zbędnego kolorowania i ubarwiania. Pokażę Wam więc jak się dzisiaj szykowałam, ubierałam i malowałam. Ot takie zwyczajne troszkę Get ready with me połączone z Lazy Day - pogadankowe, luźne. Zapraszam :)

Tak jak Wam wspomniałam deszcz za oknem kompletnie nie sprzyjał dzisiaj wczesnemu wstawaniu, ale nie chcąc marnować dnia, wróciłam do żywych po 9. Znacie to? Komu się nie chce wystawiać noska poza kołdę? Mi na pewno nie!

Uwaga! Tak wyglądam zaspana. Ale czego się nie robi dla Was czytelniczek! Witam się z Wami i mówię Dzień dobry :)


Prosto z łóżka udałam się do łazienki. Czego używam pod prysznicem? Obecnie jest to żel Original Source o zapachu maliny i kakao. Pachnie przepięknie a ja jestem wielką fanką żeli OS.
Do ciała użyłam masła z The Body Shop także o zapachu malin. Z nastaniem chłodniejszych dni chętniej wracam do cięższych konsystencji i masła wróciły do łask. Ta wersja zapachowa jest jedną z moich ulubionych!
Czas na twarz! Najpierw przetarłam ją wacikiem nasączonym wodą z Avene, którą ostatnio udało mi się dopaść w Boots. Potem przemyłam wodą z żelem Floslek. Następnie na oczyszcząną cerę nałożyłam krem z Nivea,  który zapobiega przetłuszczaniu się buzi, a pod oczy aplikowałam żel chłodzący Boots.
Wskoczyłam w piżamkę idealną do chodzenia po domu i w moje śmieszne ciepłe paputki i zabrałam się za przyrządzanie śniadania! Energia na cały dzień przyda się zawsze!
 W międzyczasie wymieniłam wodę różom w wazonie. To taki śliczny prezent od mojego Sz. Często mnie tak miło zaskakuje :)
Na drugim zdjęciu możecie zobaczyć jak szarawo było w pokoju, wszystko przez deszcz za oknem.
Zapowiada się taki cały weekend...
 Na śniadanie zaserwowałam sobie karmelową lattę w moim kubku ze Starbucka oraz angielskie crumpety z masłem orechowym i truskawkami. Lubicie te racuszki? Ja się w nim zakochałam. Są super alternatywą do śniadań zarówno na słodko jak i na słono. Polecam!
Popijając kawę nadrobiłam zaległości z Youtubem.
Zaplanowałam na dzisiaj siłownię dlatego po śniadaniu wykonałam lekki makijaż mający tylko ogarnąć mnie na tyle bym nie wstydziła pokazać się innemu światu. Świetnie sprawdza się u mnie zestaw z pierwszego zdjęcia : puder NYC, puder matujący z Essence, korektor Collection, szary cień  z paletki Oriflame aplikuję zawsze na brwi i na koniec nowość od Rimmel. Uzależniłam się też od masełka do ust z Nivea o smaku borówki! Świetnie nawilża i wygładza a przy okazji rewelacyjnie pachnie.

 Siłownię mam tuż za rogiem dlatego zawsze wychodzę ubrana w strój do treningu. Narzuciłam na siebie tylko szary cardigan. Bardzo go lubię bo pasuje do wielu moich stroi.
Jeżeli mam bardzo leniwy dzień to absolutnie nic z nimi nie robię, ale wiedząc że wybierałam się na trening, użyłam na szybko niezastąpionego suchego szamponu i wyczesałam włosy Tangle Teezerem.
Przygotowałam jak zawsze wodę z syropem ogórkowym i tak gotowa ruszyłam na siłownię! Raz dwa by nie zmoknąć :)

A tutaj już po treningu! Dzisiaj było troszkę cardio i ciężarów. Pod prysznicem używam ostatnio żelu który kupiłam w Poundlandzie a nogi i brzuch zawsze smaruję balsamem z Eveline. Nie znalazłam jeszcze lepszych zamienników w walce z niedoskonałościami. Uwielbiam efekt chłodzenia jaki otrzymuję po aplikacji.
Mój dzienny strój nie różni się zbytnio kolorystycznie od tego który miałam na siłowni. Czerń rządzi. Luźne spodnie, t shirt Tommy Hilfiger, wspomniany sweterek z Primarka i niezawodne na deszcz Huntery.

Wyskoczyłam na szybkie zakupy i w Wikinsonie kupiłam suchy szampon z Herbal Essences. Nowość! Na razie mogę tylko powiedzieć że świetnie pachnie i na pewno ma mniej talku niż bracia na B.
Obiecuję Wam że napiszę o nim więcej kiedy indziej!

Przy okazji: zobaczcie jakie jajka wczoraj kupiłam. Dwa są błękitne! Czy ktoś z Was  miał już styczność z takimi cudami ? :)

A na koniec...zobaczcie co z tego mojego wolnego dnia wyszło! Mój wyblakjły rudy postanowiłam zmienić  na ciemny brąz. Długo się do tego zabierałam i dzisiaj skorzystałam szybko  z wizyty koleżanki. Pomiędzy kawką a pogaduszkami nałożyłyśmy farbę na moje włosy i oto co z teg wyszło. Ja jestem bardzo zadowolona! Podoba Wam się? Mam nadzieję że tak jak mi :)

I tak samo mam nadzieję, że taka forma Lazy Day Routine na moim blogu przypadł Wam do gustu. Piszcie koniecznie co Wam się spodobało, co nie, co chciałybyście zobaczyć w następnych wpisach tego typu i jak wygląda Wasz leniwy dzień. 
Ściskam mocno :)

Buziaki

sobota, 23 sierpnia 2014

Pani Kate dzisiaj podziękuję!


Kiedy w Bootsie pojawiła się nowa kolekcja Rimmela sygnowana podpisem Kate Moss, stanęłam przed standem i oczywiście wiedziałam, że nie odejdę z pustymi rękoma. Po krótkim namyśle postanowiłam skusić się na coś co lubię najbardziej -  mascarę. Szukałam nowej, dlatego  trafiłam z zakupami w doskonały moment.
Pisząc dzisiaj tą notkę szukałam informacji o kolekcji Kate  na stronie Rimmel. Niestety.  Nie mam pojęcia czy ta limitowana seria dotarła do Polski. Dajcie więc mi koniecznie znać, czy ją widziałyście.

Do zakupu maskary niewątpliwie skusiła mnie cena. Trafiłam bowiem na promocję i udało mi się dopaść ją za ok 5 funtów. Cóż w takim wypadku zrobić? Tylko brać! Nie muszę chyba dodawać, że także design opakowania jak i kształt szczoteczki miały też swój duży udział w zakupie.
Swoją drogą chciałam zapytać Was czy Wasze kolorówka trzymana w kosmetyczce i narażona na otarcia też ma tendencję do tracenia napisów i kolorystyki? To już mój drugi tusz z Rimmela (i nie tylko) na którym zauważyłam brak literek po jakimś czasie. Muszę chyba zainwestować w stand lub dorobić się toaletki na produkty do makijażu.

Wracając do szczoteczki, to ma ona specyficzny zakręcony kształt cieńszy na końcu. Przeglądając zdjęcia w internecie, olśniło mnie! Czy przypomina Wam ona innymtusz z tej firmy? Ja podejrzewam że maskara sama w sobie jest odnowieniem wersji podstawowej Rimmel Scandaleyes Rockin Curves, tylko  została wsadzona w nowsze o wiele ładniejsze moim zdanie opakowanie z autografem Kate. Jest ono mniej tandentne od poprzedniczki.

 Niestety w kwestii aplikatora przeliczyłam się niesamowicie, szczoteczka nie jest precyzyjna. Wydaje mi się nawet, że  moje umiejętności posługiwania się maskarami są za małe bo po prostu nie jestem w stanie pomalować oczu bez dotknięcia i ubrudzenia powieki, nie wspominam już o dolnych. Poza tym tusz bardzo oblepia włoski zwłaszcza na końcówce i niestety często otrzymuję efekt posklejanych farfocelków. Muszę się bardzo namęczyć i nadenerwować żeby uzyskać w miarę fajny efekt.

W kwestii koloru to skusiłam się na Jet black czyli jest  ciemną czerń , która super podkreśla moje rzęsy, jednak...tusz paskudnie lubi się w ciągu dnia osypywać lub tworzyć zacieki na dolnej powiece. Nie polecam dotykania czy pocierania oczu kiedy macie go na rzęsach, efekt pandy murowany. Jeśli poszukujecie teatralnego efektu zapłakanych oczu ze ściekającymi czarnymi strugami niczym w filmie, to z całą pewnością w tym przypadku tusz wyda Wam się rewelacyjny. Kończąc jednak żarty, jestem bardzo zawiedziona.
Daję minusy po kolei za szczoteczkę, konsystencję, efekt pandy, brudzenie, sklejanie. Poza tym nie wydaje mi się żeby tusz oferował mi coś więcej niż inne. Nie podkręcił rzęs, nie pogrubił ich niesamowicie. Jestem niestety kategorycznie na nie i Pani Kate już podziękuję.

Na koniec zapraszam Was na zdjęcia
Pierwsze dwa przedstawiają jedno pomalowane oko.

Natomiast tutaj prezentuję efekt na obu oczkach z dwoma warstawami maskary


I co sądzicie? Moim zdaniem nie ma co podziwiać. Jestem kompletnie zawiedziona
Czekam na Wasze opinie na temat tuszy Rimmel, który polecacie? Ja niestety zawiodłam się po raz kolejny. 

Ściskam

PS. I na koniec dla zainteresowanych zdjęcie całej kolekcji Kate

środa, 20 sierpnia 2014

I kiedy przyjdzie mi zdecydować o moim życiu...

Przyspieszone bicie serca, pocące się dłonie, milion myśli na minutę przelatujących w mojej głowie. Przewracam się z boku na bok na łóżku i nawet wygodna zazwyczaj poduszka uciska mnie w głowę i nie pozwala zasnąć. Dzisiaj wszystko mi przeszkadza, wszystko mnie stresuje a na dodatek nie mogę skupić się na niczym innym tylko na tej jednej, jedynej cholernej kwestii. W brzuchu rozpoczęła się rewolucja i motylki zaczynają fruwać w jedną i w drugą stronę, a ja nie jestem w stanie zasnąć. Padam dopiero kiedy już naprawdę mój organizm nie jest w stanie poradzić sobie ze zmęczeniem i poddaje się sam, bezwiednie...

Znacie to? Pewnie tak. Większość z Was zapewne była lub jest na takim etapie swojego życia, w którym trzeba podjąć decyzję, szybko lub troszkę później, ale trzeba. I nie ma zmiłuj się. Nie, tego nie można przełożyć na później. Trzeba zadecydować, co dalej, co z tym fantem zrobić.

Podejmowanie ważnych decyzji. Któż z nas nie musiał tego robić? Kto nie ma tego za sobą? A może właśnie stoicie w punkcie z którego musicie ruszyć do przodu, ale się boicie i coś was paraliżuje, powstrzymuje przed tym jednym ruchem w odpowiednią stronę?

 Moja ostatnia decyzja związana byłą ze zmianą pracy, głupim krokiem na przód do którego zbierałam się chyba z miesiąc, bo brakowało mi odwagi. Jak się potem okazało nie było się czego bać, a mój angielski był w pełni wystarczający. Tak to już chyba ze mną jest, że najpierw widzę te gorsze rzeczy, zasypuję się milionem pytań, aż w końcu działam, bo oczywiście pojawia się w mojej głowie wielka tabliczka z kolorowym neonowym bijącym po oczach  napisem: Jeśli nie teraz? To kiedy!?


Tak było rok temu kiedy musiałam podjąć decyzję o wyjeździe do Anglii, zamknięciu pewnego długiego etapu w moim życiu i zaczęciu czegoś na nowo. I nikt nie mówił mi że będzie łatwo a ja sama doskonale o tym wiedziałam. Są takie pytania, na które szybko poznałam odpowiedź. Są takie decyzje, które podjęłam bardzo szybko, nie bałam się, nie wahałam i też spokojnie mogę wrzucić je do teczki: WAŻNE. Nie uważam, że każda ważna decyzja w Naszym życiu musi kojarzyć się nam ze strachem i obawami. Jednak moim zdaniem tak jest z większością z nich. Wszystko zapewne zależy od siły charakteru, od tego, czy podchodzimy do czegoś z dystansem, pomału, bez pośpiechu. Znajdą się tutaj wśród Was zapewne osoby, które podejmują decyzję na gorąco, są jak to mówią, w gorącej wodzie kąpane i uważają, że im dłużej będą się nad czymś zastanawiać, tym dla nich gorzej, więc najnormalniej w świecie nie warto marnować cennego czasu, który można by wykorzystać do działania. Odezwie się też pewnie gro osób, które uważają, że wszystko należy przemyśleć, dokładnie rozplanować i rozpisać, przedstawić wszelkie za i przeciw i dopiero wtedy zdecydować TAK czy NIE. 

Dla każdego z Was ważną decyzją będzie też co innego. Przykład: studia. Wierzę, że nie dla wszystkich ich wybór  musi okazać się stresem i z nim się kojarzyć. Od zawsze zazdrościłam koleżankom i kolegom którzy od początku do końca mieli jedną pasję, byli w czymś bardzo dobrzy od A do ZET i nie potrzebowali podpowiedzi w kwestii: Co chcę robić w przyszłości? tylko przez całe liceum kierunkowali się w jednym temacie, by potem iść pewnie na dany kierunek studiów, taki który pozwoli im na realizację marzeń w przyszłości. I na nic zdawały się jęki mamy: Dziecko! Ale to Ci nie da pieniędzy! To kierunek bez przyszłości! Padała tylko jedna odpowiedź: Ale da mi szczęście! I temat się urywał. 
Znajdzie się jednak pewnie duża grupa osób, która bardzo stresowała się wybierając szkołę, kierunek studiów, nowe miasto zamieszkania, pracę, grupę uczelnianą czy nawet głupi samochód,a opuszczenie rodzinnego domu wywoływało u nich mdłości. I wśród nich pewnie jestem i ja. Bo tak to już chyba ze mną jest, że stres to mój cień. Człapie gdzieś tam za mną, czuję jego oddech na karku kiedy tylko nadchodzi czas aby o czymś zadecydować. Powiem Wam tylko w punktu widzenia osoby żyjacej w napięciu przed decyzją, że warto. I tyle. Warto usiąść, pomyśleć, podjąć decyzję samemu. Bo jak to mówi mój tata: Nikt Ci jeść nie da. 
Owszem, jak najbardziej, warto moim zdaniem poradzić się przyjaciółki, mamy, taty, babci czy też totalnie obcej osoby, bo czasem tacy ludzie mają lepszy pogląd na sprawę niż osoby zaangażowane emocjonalnie w nasze życie. Warto popytać, poszukać, spisać argumenty, przeanalizować wszystko dokładnie, a czasem poprostu zaryzykować, bo  koniec końców, ostatnie TAK czy NIE, zawsze ale to zawsze będzie należeć do Was. 

Post pojawił się tutaj, pod wpływem chęci wprowadzenia tematów czysto pogadankowych, troszkę bardziej życiowych, odbiegających od kwestii czysto kosmetycznych. Mam nadzieję, że Wam się spodobał i przyłączycie się do dyskusji. Chciałabym bardzo pisać więcej o moim życiu, o tym co siedzi w mojej głowie, pokazać Wam życie w Anglii. Bo to głównie wyprowadzka do UK zaszczepiła we mnie chęć rozmowy o tym, poznania Waszej opinii, zebrania doświadczeń, a także odpowiedzenia na pytania jakie Wy chcielibyście mi zadać, np o życie tutaj.
Wyjazd do Anglii był jedną z ważniejszych dotychczas decyzji w moim życiu. Zmienił wiele, praktycznie większość. Dlatego  dzisiaj o nim tutaj wspominam i serdecznie zapraszam Was do zadawania pytań a także do opowiedzenia, jak wy radzicie sobie z podejmowaniem decyzji, co dotychczas w waszym życiu było takim trudnym krokiem, skokiem na głęboką wodę. Jestem bardzo ciekawa i czekam na wpisy.


Ściskam Was mocno

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wyzwanie: lista rzeczy do zrobienia do końca tego miesiąca



Niedawno odkryłam bloga Uli i dzisiaj kiedy wpadłam na Waszych blogach na wyzwanie które zaaranżowała, nie wahałam się ani chwili, przyłączyłam się z przyjemnością! Bo jak tu nie skorzystać? Często zapominam o tym, co chciałabym zrobić w niedalekiej przyszłości. Znacie to? Milion pomysłów kumuluje się w mojej głowie. Staram się nosić notatnik ze sobą i od razu sięgać po  niego, zapisywać moje myśli, jednak nie zawsze się udaje. A nawet kiedy już wiem co powinnam zrobić z tyłu gdzieś słyszę: aaa...mam czas. Zrobię to później. To jutro...
Milion wymówek, przenoszenia terminów, lenistwo, bo inaczej tego nazwać nie można,prawda?
Dlatego, dzisiaj, po przeczytaniu propozycji Uli, chwyciłam za długopis i stworzyłam swoją własną listę, którą możecie już podglądać na zdjęciu.

1. Ostatnio brakuje mojemu organizmowi zdrowych herbatek oraz nawodnienia wodą, stąd myśl, aby wziąć się za siebie i wlewać hektolitry płynów w organizm. Chcę o tym pamiętać, zmienić nawyki, dlatego trzymajcie proszę za mnie kciuki! MOCNO! Bardzo mi na tym zależy i mam nadzieję, że będzie to miało pozytywny odzew w poprawie kondycji mojej skóry.

2. Kto obserwuje mnie na Instragramie (slonku2207) zauważył z pewnością, że dzisiaj dodałam zdjęcie mojego brzucha, w poniedziałek tuż  po tzw. weekendzie pełnym cheat melów. Chciałabym zmienić jego wyglądać, ograniczyć ilość tkanki tłuszczowej, rozwinąć masę mięśniową, dlatego, obiecuję Wam poprawę i uważam, że wyznaczenie sobie krótkiego terminu na początek, jest czymś bardzo rozsądnym z mojej strony.  Nie chcę więc obiecywać na forum: Będę trenowała dzień w dzień do końca roku! Tym razem sprawdę moją motywację   i przy okazji będę mogła Wam pokazać efekty po dwóch tygodniach zmagań.

3. Czas wyciągnąć szklaną buteleczkę Jantaru z szuflady i ponownie  wcierać magiczną substancję w skalp. Moje włosy potrzebują zdecydownie pobudzenia do wzrostu i do działania, kiepsko ostatnio z nimi, oj kiepsko, co bardzo mnie smuci. Nikt przecież tego nie lubi. A zwłaszcza kiedy lecą garściami. Wcierka będzie miała więc co odbudowywać. Przed każdym myciem, obiecuję, masować skórę głowy uprzednio polaną Jantarem ;)

4. Oj od dawna zabieram się za ponowne ogarnięcie moich kosmetycznych zbiorów. W ramach akcji denko oraz chęci zaoszczędzenia pieniążków, postanowiłam dokładnie spisać wszelkie żele pod prysznic, kremy, balsamy itp,  jakie posiadam i obserwować co ubywa, czego potrzebuję, a czego nie wolno mi kupować!

5. Chcąc zadbać o swój rozwój i zmusić mózg do działania, postanawiam, że będę oglądała naukowe programy, np na Discovery. Uważam, że nigdy nie jest za późno na naukę, nie warto być obojętnym na to, co jest dookoła nas. Ile pamiętacie ze szkoły? Zadajcie sobie kilka prostych pytań, np jak powstaje wiatr. Przeanalizujcie wszystkie warstwy ziemi. Wymieńcie ery w historii....mogłabym wymieniać i podawać różne przykłady. Niektórym może wydać się to śmieszne, ale bardzo zależy mi na tym, by pamiętać, być świadoma tego co dookoła mnie, mieć w głowie dość wiedzy aby nie czuć się egoistką w wielkim świecie.


6. Porządki w ubraniach i książkach...grr...włos się jeży na głowie, ale tak długo już to odkładam, że więcej nie mogę i zamierzam wykonać solidnie zadanie!

Mam nadzieję, że spodobała się Wam moja lista i że zachęciłam Was do stworzenia własnej, pełnej ciekawych pomysłów i zadań do wykonania. Przyłączycie się do zabawy? Mam nadzieję, że tak :)

niedziela, 17 sierpnia 2014

TOP 3 AKTYWNEGO, ZDROWEGO ŻYCIA

Tag ostatnio bardzo popularny na wielu blogach, niesamowicie przypadł mi do gustu i sama postanowiłam spróbować. Długo zastanawiałam się jakiej odpowiedzi bym udzieliła, jak wybrać 3 konkretne kwestie które mają tak dobry wpływ na moje życie, że nie mogłabym ich pominąć i się nimi nie pochwalić. Sport powoli, ale coraz mocniej odznaca piętno na moim życiu. Jak wielu ludzi, mam gorsze i lepsze dni, ale wierzę że wszystko idzie w dobrym kierunku. Mając przy sobie aktywnego piłkaża, ciężko jest też nie nastawiać się pozytywnie na aktywność fizyczną, prawda? Dobrze że taka motywacja jest w pobliżu.
Aktywność fizyczna zmieniła moje ciało, mój sposób myślenia o sobie i o tym co dookoła mnie i wiem, że na pewno jeszcze długa droga przede mną, jednak nie spieszę się.


 #3 Gadżeciarstwo
Oj tak, pojawiło się zamiłowanie, do sportowych bajerów, bidonów, mat, bucików, plecaków, ciężarków...wymieniać dalej? Chyba nie muszę! Zapewne wiele z Was zna ten problem.  I gdyby to wszystko było ciut tańsze a moje mieszkanie większe, pewnie zasypałabym się maksymalnie w bajerach znanych firm. Oczywiście, nie popadam w skrajność, ale zauważyłam, że coraz chętniej zaglądam do sklepów na dział sportowy, np ostatnio w TK Maxx (zaraz po półkach z kosmetykami oczywiście). Wykupiłabym chyba wszystkie kolorowe topy które sprawiają że mój biust wygląda rewelacyjnie, zainwestowałabym ostatnie pieniądze z wygodne buty które uświadamiają mi każdego dnia, że warto zapłacić  więcej w to co dobre i bezpieczne dla naszych nóg. Nie wspominam już nawet o kolorowych butelkach na wodę które po prostu skradły moje serce i nie mogę się od nich opamiętać. Dlatego też punkt 3 obejmuje po prostu najnormalniej w świecie: ZAKUPY. Bo kto ich nie kocha? ;)
Już niedługo na pewno dodam wpis odnośnie mojej fit wishlisty.

#2 Organizacja czasu
Treningi sprawiły, że sięgnęłam po kalendarz i zaczęłam zapisywać nie tylko posiłki, ale także to, co robię, co planuję wykonać. Organizacja czasu zaczęła być czymś bardzo przydatnym. Uświadomiłam sobie że bez dobrej rozpiski,  czuję się o wiele gorzej. Kupiłam kolorowy notatnik po którego aż chce się sięgać i zaczęłam planować,pisać, notować, gryzmolić to co najważniejsze i mniej ważne. Treningi na siłowni przekonały mnie też do tego, że warto zapisywać co i kiedy będę ćwiczyła, bo kiedy wchodziłam tam bez większego planu, gubiłam się, nie mogłam się odnaleźć i  trening nie uznawałam za udany.

#1 Zdrowe jedzenie
Ten punkt nikogo zapewne nie dziwi. Wiecie że kocham gotować. Nie popadam w paranoję w kwestii zdrowego odżywiania. Nie zobaczycie u mnie tylko fit owsianek na śniadanie. Nie należę do tego typu osób, które zakochały się w szpinakowych napojach czy nasionkach chia zalanych wodą. Jestem raczej miłośniczką słonych niż słodkich śniadań, ale cieszę się jak dziecko, kiedy zwiedzam nowe profile na Instagramie ze zdjęciami, na widok których dostaję ślinotoku. Zapisuję wiele pomysłów, realizuję je, odkrywam nowe smaki i to mnie w tym najbardziej cieszy.


Mam nadzieję, że podzielicie się ze mną swoimi odpowiedziami
Wybierzcie trzy "rzeczy" które was uszczęśliwiają, nadają życiu sens, wywołują uśmiech na Waszej twarzy, a łączy je jedno: mają wiele wspólnego ze zdrowym i aktywnym trybem.

piątek, 15 sierpnia 2014

Nadmorskie Malibu

Pogoda coraz mniej mnie rozpieszcza. Za oknem jest raz szaro, za chwilę wychodzi słońce, deszcz potrafi padać 2 minuty, po to by za chwilkę zamienić się w wielki upał, a noce są  już coraz bardziej zimne. Czas chyba rozglądać się za ciepłą piżamką i spisywać listę filmów na chłodne wieczory z kubkiem herbaty w ręku.  Ach ta kapryśna Anglia! Nie nacieszyłam się jeszcze latem! Pocieszam się wiec kolorami. Kto jeszcze pamięta moją nadmorską przygodę z lakierem Bourjois? Klik klik  Postanowiłam przywołać wspomnienia ciepła i tym razem postawiłam na matowy odcień Malibu 402 z Barry M. Kolekcja Barry M kusiła soczystością kolorów oraz ich różnorodnością, a ja jak zawsze nie wiedziałam się na co skusić.Wiem jednak, że warto, dokonałam dobrego wyboru. Wystarczy jedna warstwa lakieru aby otrzymać super kryjący efekt. Lakier sam w sobie jest troszkę wodnisty więc uważajcie podczas jego aplikacji. Pędzelek nie należy do wygodnych ze względu na brak objętości, mimo że jest bardzo cienki,to już za pierwszym razem udało mi się pomalować paznokcie bez większych problemów a na dodatek po 5 minutach były całkowicie suche!
Efekt nie jest bardzo matowy. Nie spodziewajcie się chropowatej powłoki. Głądka powłoka może troszkę błyszczeć bo na przesuszone od pracy skórki nałożyłam oliwkę. I polecam wypolerować paznokcie przez zastosowaniem ponieważ Malibu bardzo lubi wszelkie skazy. Są widoczne natychmiast! Ja dzisiaj  nałożyłam go na  zaaplikowaną wczoraj odżywkę z Sally Hansen.
Podoba się Wam? Osobiście jestem  na tak i chętnie wypróbuję inne kolorki. A Wy? Lubicie lakiery Barry M?






wtorek, 12 sierpnia 2014

Moje domowe SPA -czas dla zmysłów!

Dzisiaj zapraszam Was serdecznie do mojego domowego SPA. Zorganizowałam dla siebie skromny wieczór w wannie, pod wpływem impulsu, chcąc zrobić coś dla siebie i tylko dla siebie. Bo chyba każdy z Nas pewnego dnia zaczyna się zastanawiać: Co takiego zrobiłam ostatnio aby  było mi dobrze?
Próbując odszukać w zakamarkach mojej głowy jakiejkolwiek sensowne odpowiedzi, postanowiłam wieczorem  nalać do wanny dużo wody, przygotować kosmetyki, zapalić świeczki i cieszyć się czasem ofiarowanym tylko sobie.

Domyśam się, że może wydawać się Wam, że piszę dzisiaj o czymś banalnym i przyziemnym, ale chciałabym od czasu do czasu poświęcić post tematyce szczęścia, zadowalania siebie samej i przede wszystkim ulepszania własnego ja. Bo do tego ostatnio dążę. Wieczór w wannie wypełnionej pianą stał się inspiracją do mojego posta. Nie ma chyba nic lepszego niż spokój i zadowolenie jakie towarzyszą mi po takim czasie sam na sam ze swoimi myślami.

Oczywiście, mogłabym Was zachęcać do drogiego wypadu do SPA. A jakże! Proszę bardzo! Macie czas, pieniążki i ochotę! Zazdroszczę i jak najbardziej przyklasnę. I poproszę jeszcze o kartkę z wypadu z pozdrowieniami. Ja tymczasem postanowiłam, że chwile szczęścia odnajdę tuż obok siebie, w zaciszu własnej łazienki i Was również do tego namawiam.

Moje domowe SPA :

Rozstawiłam na parapecie świeczki, które udało mi się zakupić w Range. Zakochałam się w przypominających kamyczki z plaży, woskowych umilaczach czasu. Wyglądają cudownie przy zgaszonym świetle, paląc się na parapecie, nadając pomieszczeniu lekko nadmorski klimat.

Przygotowałam wannę. W wielkim słoju z Wilkinsona trzymam sól do kąpieli. Pojemnik niespotykany, kuchenny, troszkę na przekór, ale efekt jest prosty i o to mi chodziło, a sam słój ma dużą pojemność. Co do soli to wybrałam wersję  z eukaliptusem. Rozluźnia mieśnie, koi zmysły, aromat ma też działanie antymigrenowe, a to dla mnie prawdziwe efekt wow! Niestety do tej pory nie udało mi się odnaleźć w Anglii soli do kąpieli przypominających mi te z Bielendy, w wielkich szklanych ozdobnych słojach wypełnionymi kryształkami...Lepszy więc rydz niż nic!

Dodatkowo, aby uzyskać pianę do wody wlałam nowy płyn do kąpieli z Wilkinsona, włączyłam relaksacyjną muzykę, pod ręką postawiłam kieliszek ulubionego wina i...odpłynęłam. Każdego z Was za pewne odpręża co innego. Możecie skusić się na kubek ulubionej herbatki lub gorącej czekolady zamiast alkoholu, możecie zamiast świeczek postawić na kadzidełko.Pamiętajcie, aby zorganizować przestrzeń dookoła tak aby nic zbędnego Was nie rozpraszało.




Czymże byłoby jednak SPA bez ulubionych kosmetyków? Możecie wybrać takie, które będzie używać tylko okazjonalnie bo np długo na nie odkładaliście pieniążki, albo tak je lubicie że szkoda Wam stosować je codziennie. Ja postanowiłam nie przesadzać z ich ilością i zorganizować tylko podstawową pielęgnację, na którą w codzienne dni po prostu nie mam czasu. Postawiłam na odżywienie włosów, peeling ciała, oczyszczenie twarzy a po, nawilżenie oliwką. Obiecuję, że zorganizuję osobny post na temat zabiegów kosmetycznych jakie możecie wykonać w łazience, fundując przy okazji ciału prawdziwą odnowę biologiczną!

Aby po zasłużonym odpoczynku w wannie, zatrzymać przyjemną ciszę, zapaliłam kominek Yankee Candle. Czy i Wy tak jak ja macie świra na punkcie ich wosków? Jaki jest Wasz ulubiony?

Temat domowego SPAjest kwestią obszerną i na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę. Chciałabym stworzyć post na temat akcesoriów które mogą się Wam podczas takiego relaksu przydać. Jeśli macie jakiekolwiek propozycje, dajcie mi koniecznie znać!
I proszę, tak na koniec, zastanówcie się : Kiedy ostatni raz zrobiliście coś dla siebie i tylko dla siebie? I poświęćcie czas jak najszybciej na to :)


Podobało się?
Zapraszam do komentowania!
Ściskam

niedziela, 10 sierpnia 2014

Tydzień w zdjęciach #3

Korzystając z niedzieli przybywam dzisiaj z postem podumowującym ten tydzień. Jak zawsze zapraszam wszystkich tych którzy przegapili zdjęciach na Instagramie (slonku2207) do oglądania i komentowania.


Nie ma nic lepszego niż zimne piwko na świeżym powietrzu w upalny dzień, a jeśli na dodatek jest to Stella o smaku gruszki, to możecie być pewni, że będziecie w siódmym niebie! Mi nowy smak bardzo się spodobał i na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę. Polecam!

A kto zasłużył na odrobinkę słodyczy? Ja! I nie muszę chyba pisać jaka uśmiechnięta byłam kiedy go jadłam? Zwłaszcza, że przygotował go dla mnie mój Sz. Polecam: bezy, truskawki, rozpuszczona czekolada orzechowa i do tego obowiązkowo dobre winko!

Chcąc ratować włosy przed totalną suszą sięgnęłam ponownie po ukochaną rosyjską maseczkę drożdżową. Ach jak dobrze że przywiozłam ją ze sobą tutaj do Anglii. Podczas następnego pobytu w Polsce muszę ją koniecznie zamówić i zabrać kolejne opakowanie albo i dwa ze sobą. Maska ma cudowne i zbawienne działanie i nie wyobrażam sobie już bez niej życia.

Przepis na kurczaka podłapałam na Instagramie u fit.gagatekk i nie byłabym sobą gdybym go nie wypróbowała. Akurat nie miałam pomysłu na obiad! :) Kurczak z cebulą, czosnkiem, pieczarkami, papryką i kukurydzą. A do tego koncentrat pomidorowy i sos do ryżu gotowy! Pysznie i zdrowo!

Udało mi się odkryć w końcu pomadkę w której czuję się naprawdę dobrze, ale o tym ci....kiedy indziej...a tymczasem selfie ;)

Nowa butelka na siłownię prosto od Nike sprawuje się naprawdę fajnie. Zaczynam być chyba sportową gadżeciarą!


Kiedy wracacie do domu i zastajecie taki prezent od chłopaka, który akurat pamiętał, że to chciałyście sobie kupić, to nic tylko kochać go jeszcze bardziej prawda? Dzięki dobrej pamięci mojego Sz. w łapki wpadły mi dwie najnowsze pomadki Baby Lips z serii Electro. I już je uwielbiam! Świetnie nawilżają usta, pachną owocowo i nadają wargom ciekawy kolorek. 

Ostatnio bardzo zaskoczył mnie asortyment TK MAXX. Wypatrzyłam u Nas polski produkt Yoskine. Czy ktoś go testował?

Na piątkowy wieczorny wypad wybrałam nową sukienkę z New Looka w cudownym limonkowym odcieniu z kwiecistymi wzorami a do tego sandały Michaela Korsa. Podoba Wam się takie połączenie?

Nie ma nic lepszego niż SPA w zaciszu domowej łazienki. Świeczki, lampka wina i w głowie pojawiają się tylko dobre myśli. Lubicie tak relaksować się w wannie pełnej piany? Ja dodaję jeszcze garść soli do kąpieli i odpływam...

Niedzielne poranki są idealne dla leniuszków. Przeglądam wszelkie nowości na Facebooku i Instagramie a ręka ukochanej osoby nie puszcza. Uwielbiam takie chwile tylko dla nas, kiedy nie musimy się nigdzie spieszyć.

Ostatnie zdjęcie pstryknęłam dzisiaj po treningu. Z moim brzuszkiem nie jest źle ale zawsze wiadomo mogłoby być lepiej. Dużo pracy przede mną. Jutro oczywiście też wybieram się na trening i nie zamierzam odpuszczać. A Wy? Co ćwiczyliście dzisiaj?


Mam nadzieję, że podobał się Wam mój tydzień w zdjęciach. To już trzeci na tym blogu. Serdecznie zapraszam wszystkich z Was na mojego Instagrama (slonku2207), tam możecie obserwować mnie co dziennie. Każdy wpis od Was jest dla mnie dodatkową motywacją do dalszego działania.
Ściskam Was serdecznie i zabieram się za poszukiwania Waszych zdjęciowych sprawozdań.



środa, 6 sierpnia 2014

Kuchnia Jamiego: lasagne

Gotowanie! Uwielbiam to robić! Nic mnie tak bardziej nie relaksuje i nie daje tyle radości. Gdyby ktoś kiedyś zabroniłby mi tego i kazał kupować gotowe produkty, unieszczęśliwiłby mnie do końca życia. Kuchnia to mój świat! Kilka dni temu właśnie nad kuchenką i garnkiem, pomiędzy krojeniem a mieszaniem, w mojej głowie zrodziła się kolejna seria postów, którą chciałabym zaproponować na moim blogu. Jak wiecie uwielbiam Jamiego Oliviera, jego sposób bycia, swobodę poruszania się w kuchni oraz jego przepisy, a tutaj w UK udało mi się dopaść i zakupić  wiele książek jego autorstwa w związku z czym moja kolekcja coraz bardziej się powiększa (mam nadzieję, że kiedyś się nią Wam pochwalę), a ja kombinuję, testuję, gotuję i oczywiście razem wcinamy to wszystko co przygotuję z wielkim apetytem.
Jakiś czas temu nawiązałam już do jego kuchni, prezentując Wam przepis na łososia (KLIK KLIK) , a tym samym zasiałam w głowie chęć podrzucania Wam co jakiś czas przepisów z jego książek.  Idea dojrzała a ja dzisiaj przychodzę do Was z pierwszym wpisem i przepisem na...LASAGNE!
W myśl idei Jamiego Olivera, przekazywanej przez niego w książce Każdy może gotować (Ministry of food), postanowiłam zacząć od przepisów na podstawy. Przyrządziłam lasagne, a teraz przepis przekazuję dalej, ale nie jednej osobie, ale mam nadzieję, że szerszemu gronu, z tym tylko małym minusem, że nie mogę go Was nauczyć osobiście, a jedynie zaszczepić w Was chęć przyrządzenia tego dania, w nadziei że i Wam się spodoba, podbije Wasze serducha i podacie go dalej, mamie, koleżance albo chłopakowi. Kto wie! Zachęcam do zabawy!


Lasagna nie jest dietetycznym daniem, ale jeśli szukacie pomysłu na świetne danie idealne na spotkanie ze znajomymi, naprawdę polecam bo warto!


/źródło: "Każdy może gotować" Jamie Oliver/
Lasagne
Sos bolognese
  • 2 plasterki wędzonego boczku, najlepiej z hodowli naturalnej lub ekologicznej
  • 2 średnie cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 marchewki
  • 2 łodygi selera naciowego
  • oliwa
  • 2 czubate łyżeczki suszonego oregano
  • 500g dobrej jakości mielonego mięsa wołowego, wieprzowego lub (lepiej) wołowo-wieprzowego
  • 2 x 400-gramowe puszki krojonych pomidorów
  • sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz
  • mały pęczek świeżej bazylii
  • 50g sera parmezan
Lasagne
  • 250g suszonych płatów lasagne
  • 1 x 500-mililitrowy pojemniczek creme fraiche lub kwaśnej śmietany
  • 100g sera parmezan
  • 1 duży, dojrzały pomidor

Przygotowanie sosu
Pokrój drobno boczek. Obierz i posiekaj drobno cebulę, czosnek, marchewkę i selera - nie przejmuj się techniką, po prostu posiekaj składniki na bardzo drobne kawałeczki. Postaw sporej wielkości patelnię o wysokich ściankach na ogniu między średnim a dużym. wlej trochę oliwy, wrzuć pokrojony boczek, oregano oraz smaż i mieszaj, aż boczek nabierze lekko złocistego odcienia. Na patelnię wrzuć warzywa i smaż ok. 7 minut, mieszając pół minuty, aż zmiękną i nabiorą koloru. Dodaj mięso i pomidory i wymieszaj. Napełnij wodą obie puste puszki ( ja wlałam mniej wody)i wlej zawartość na patelnię. Wsyp sporą szczyptę soli i pieprzu. Zerwij listki bazylii i włóż do lodówki na później. Posiekaj drobno łodyżki bazylii i wrzuć na patelnię. Doprowadź do wrzenia. zmniejsz gaz do małego i gotuj pod przykryciem 45 minut, mieszając co jakiś czas, aby sos nie przywarł do dna patelni.

Wykończenie sosu
Rozgrzej piekarnik, ustawiając na 190 st.C lub gazowy na poziom 5. zdejmij z ognia naczynie z sosem. zetrzyj drobno parmezan i czwartą jego część dodaj do sosu. Poszarp większe listki bazylii i dodaj do sosu, a mniejsze odłoż na bok. spróbuj sos i dopraw odrobiną soli i pieprzu, jeśli uznasz to za konieczne. zagotuj wódę w garnku z odrobiną soli i kilkoma kroplami oliwy, po czym blanszuj w niej płaty lasagne (aby nieco zmiękły) 2-4 minuty. Odcedź płaty w durszlaku i ostrożnie osusz je papierowym ręcznikiem, usuwając nadmiar wody.

Przygotowanie lasagne

Przełoż łyżką trzecią cząść sosu bolognese na dno ceramicznego naczynia żaroodpornego. Następnie ułoż warst makaronu. Nałoż1/3 creme fraiche lub śmietany i wygładź tak, aby przykryła dokładnie płaty lasagne. Posyp sporą szczyptą soli i pieprzu oraz czwartą częścią startego parmezanu. Ułóż jeszcze dwie takie same warstwy, tak aby na górze znalazła się creme fraiche lub śmietana i reszta sera parmezan. Na wierzchu ułóż kilka plasterków pomidora, a całość posyp małymi listkami bazylii i skrop oliwą.



Smacznego Kochani!
Mam nadzieję, że wypróbujecie mój przepis. Koniecznie dajcie znać czy lubicie lasagne, jak ją przyrządzacie i co sądzicie o przepisie Jamiego. Może ktoś z Was już go testował?
I nie zapomnijcie proszę nauczyć kogoś tego, co dzisiaj tutaj odkryliście!
Ściskam mocno 

PS. Mam nadzieję, że dostrzegliście napis Jamiego Oliviera na drewnianej desce. Ot taki mój konik jak widać. Zakupiona w TK Maxx...:))